Recenzja filmu

Desperacja (2006)
Mick Garris
Tom Skerritt
Steven Weber

Tylko dla fanów Kinga

Może zacznę od tego, że do filmu podchodziłem bardzo, bardzo, późno w nocy, ponieważ jedna ze stacji, polskich stacji, wyemitowała go w ostatnią sobotę. Powieść, na podstawie której powstał
Może zacznę od tego, że do filmu podchodziłem bardzo, bardzo, późno w nocy, ponieważ jedna ze stacji, polskich stacji, wyemitowała go w ostatnią sobotę. Powieść, na podstawie której powstał scenariusz, miałem oczywiście przeczytaną. Nie jest to może absolutne dzieło Króla Horroru, jednak dreszczyk emocji i strach w człowieku potrafi wzbudzać. Czy film również nabył tę "umiejętność"? Otóż, niestety, mówię to z ciężkim sercem, film absolutnie nie straszy. Ani razu nie podskoczyłem na krzesełku, nie przechodziły mnie zimne dreszcze, jakie niemal stale towarzyszyły mi podczas lektury książkowej "Desperacji". Pomimo tego że nie straszył, to jednak jest w tym obrazie kilka pozytywnych aspektów. Jakich? Już piszę.   Po pierwsze: zdjęcia. Praca kamery jest naprawdę niezła, brawa dla operatora. Nie spotkałem się dotąd z jego nazwiskiem, ale na pewno nie jest początkujący w swoim, jakże wymagającym umiejętności, zawodzie. Jego ujęcia wzbudzają niepokój u widza, są odpowiednio obskurne, tworzą ponurą atmosferę, przytłaczają. Jedyną rzeczą, która mnie denerwowała, były dziwne cięcia, takie, jakie nieraz widuję się w popularnych serialach. Ale to już chyba stała przywara telewizyjnych produkcji i nikt na to nic nie poradzi.   Po drugie: scenariusz. Stephen King ma już wprawę w pisaniu przeróżnych, straszących historii. Ale pisanie scenariusza to rzecz zupełnie odmienna. Ale tym razem pisarz, o dziwo, dał radę. Może wielce pomogło mu to, że tworzył skrypt na podstawie własnej powieści. I chociaż dialogi zostawiają wiele do życzenia, to sama akcja jest jak najbardziej adekwatnym odwzorowaniem powieści, a o to w ekranizacji przecież, chyba, chodzi, nieprawdaż? Ale nie myślcie sobie, że pisarz bezmyślnie kalkował książkę, strona po stronie. Wtedy nasz film trwałby dwa razy dłużej. Nie, Stephen King postanowił przykrócić nieco kilka wątków, nie będę tutaj mówił, jakich, by nie zepsuć komuś zabawy. Przez to film jest odpowiednio długi i nie nuży widza (mnie być może znużył, ponieważ oglądałem go dość późno).   Po trzecie: Ron Perlman. Etatowy brzydal Hollywood tym razem pokazał, że potrafi zagrać, a nie tylko być. Jego postać - opętany przez złego demona, psychopatyczny policjant, Collie Entragian, to naprawdę prawdziwy majstersztyk. Chyba tylko podczas obecności aktora na ekranie na mojej skórze nieśmiało pojawiała się gęsia skórka. Ron Perlman zagrał przede wszystkim mimiką twarzy, z której nie schodził pewien grymas, wprawiający delikatniejszego widza w palpitację serca. Ale dialogi też miał nieźle napisane.   Te trzy argumenty zdecydowanie przemawiają na korzyść filmu. Pomimo tego że, jak na horror, obraz prawie w ogóle nie straszy, to i tak jest to jedna z lepszych ekranizacji powieści Króla Horroru. I to produkcja przede wszystkim kierowana do jego fanów, takich, jak ja. Reszcie, raczej nie będę polecał.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Z zadowoleniem przyznaję, że to kolejny - aczkolwiek jeden z nielicznych - dobry film na podstawie... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones